Paolo L. BÜRGI profesor architektury krajobrazu na Uniwersytecie w Pensylwanii oraz Politechnice w Mediolanie; wykładowca i autor wielu publikacji. Jako architekt krajobrazu (Studio Bürgi) zdobył uznanie w licznych konkursach, a w 2003 roku otrzymał prestiżową nagrodę European Landscape Award Rosa Barba za projekt obserwatorium geologicznego w Cardacie.
Paolo L. Bürgi zaproszony przez Stowarzyszenie Architektury Krajobrazu (SAK), był jednym z prelegentów konferencji „Dialog z krajobrazem. Architekt krajobrazu i jego rola w kreowaniu przestrzeni” (WAK11, 20 listopada 2015).
Jak to się wszystko zaczęło, jaki był bodziec, który zachęcił Pana do tego aby zostać architektem krajobrazu?
Trudno powiedzieć, ale zawsze byłem blisko mocnych krajobrazów. Miejsc w krajobrazie, gdzie, jak wierzę, był pewien rodzaj energii. Na przykład takim miejscem był strumień spływający z bardzo stromej góry. W leśnej rzeczce na dole, wśród drzew i kamieni, znajdował się stary, opuszczony, zardzewiały samochód pocztowy. Listonosz zostawił go pewnego razu na szczycie wzgórza i zapomniał włączyć hamulca ręcznego, więc auto stoczyło się w dół porośniętego lasem wzgórza. Ludzie zabrali z tego samochodu wszystko, co było można; pozostała tylko karoseria. Ta dekontekstualizacja auta w strumieniu była dla mnie czymś bardzo mocnym. Być może właśnie takie elementy sprawiły, że później chciałem się dowiedzieć więcej… Z mojego dzieciństwa pamiętam też ruiny starego rzymskiego mostu w samym środku lasu, gdzie nie istniały już żadne drogi. Zapamiętałem widok elementów architektonicznych, które pozostały po obu stronach rzeki, zupełnie poza realistycznym kontekstem – to pozostawiło ślad w mojej pracy i moich badaniach.
Jak widzi Pana obecnie rolę architekta krajobrazu?
Zdecydowanie to bardzo ważna rola, ponieważ zadaniem architekta krajobrazu jest projektować, organizować i tworzyć przestrzeń; dlatego też musi to robić w sposób pełen szacunku, nieustannie zadając sobie pytania: „Co ja robię? Czy to jest coś, co przetrwa?” Dziś wszystko ma krótki czas przydatności, rzeczy szybko się niszczą i wiele jest sztuczności. Być może najtrudniej jest stworzyć coś, co przejdzie do historii. Tak jak na przykład park Bomarzo opodal Rzymu. Jest to nieduży i dziwny park, który ma ponad 400 lat. Ludzie z całego świata do dziś przyjeżdżają go zwiedzać; to musi znaczyć, że stworzono tam coś, co czyni to miejsce atrakcyjnym przez tak długi czas…
… jak miło. To oznacza, że stoi za tym dobry zamysł.
Jest i dobry zamysł, i wielka intencja uszanowania tego miejsca, ponieważ przestrzenie, które tworzymy dla innych ludzi, powinny przekazywać piękno, szczęście i inne ważne wartości.
Mówiąc o projektach, które dziś Pan prezentował, podkreślił Pan, że wszystkie ich aspekty były związane z horyzontem i przestrzenią. A co sądzi Pan o projektach, które są bardziej zamknięte, usytuowane między budynkami, w środku miast? Czy ma Pan tego typu projekty w swoim portfolio, pracuje nad takimi projektami? Rzadko zdarza się, że jest tam przestrzeń; raczej – niemiłe poczucie klaustrofobii i nie widać horyzontu… Lubi Pan takie zlecenia, stanowi to dla Pana wyzwanie?
Owszem, bardzo to lubię. Opowiem o szczególnie udanym przykładzie. Nie jest on mój – to dzieło sztuki autorstwa meksykańskiego architekta Luisa Barragana, laureata nagrody Pritzkera. Znałem go osobiście, był bardzo pięknym człowiekiem. Jego praca była tarasem na dachu budynku, otoczonym murami. Powstało miejsce, które zaprasza, by skupić się tylko na horyzoncie, na niebie – totalnie prywatna, intymna przestrzeń. Ma energię, jaką można też znaleźć w klasztorze, gdzie doświadcza się własnej obecności. Nawet w mieście, w każdej tkance miejskiej można stworzyć przestrzeń, która ma tę energię. Również ta kapliczka z Cypru, z Nikozji, którą dziś pokazywałem, jest niewielkim miejscem; ale kiedy się tam jest, przestrzeń się poszerza i powiększa, ponieważ obecność światła przenosi myśli bardzo daleko.
A jeśli chodzi o inne kraje i kultury, czy są jakieś szczególne miejsca, w których lubi Pan pracować?
Bardziej niż miejsce lubię trudny i wymagający temat. Pracowałem przy projekcie do konkursu w Helsinkach z moim japońskim kolegą – architektem krajobrazu Sachimine Masui. Studiował w Filadelfii, kiedy tam wykładałem. Opracowując projekt pewnego miejsca staraliśmy się połączyć je z jego własną historią i horyzontem. W Helsinkach zima trwa bardzo długo i jest wtedy bardzo ciemno. Przez kilka miesięcy nie ma światła, nawet słońce nie wschodzi. Około 11-12 w południe wreszcie robi się nieco jaśniej, ale o 15 po południu znów jest ciemno. Z kolei latem jeszcze o 3 nad ranem wszyscy spędzają czas na zewnątrz, ponieważ wciąż świeci słońce. Za to gdy idziesz gdzieś zimą, bardzo trudno jest złapać orientację. Dlatego zdecydowaliśmy się poszukać pionowych elementów tkanki miejskiej Helsinek, które posłużyłyby jako punkty orientacyjne na horyzoncie miasta. Znaleźliśmy wieże, kościoły, muzea i tak dalej. Wzięliśmy wszystkie te elementy i narysowaliśmy pomiędzy nimi linie. W rezultacie ścieżki parku prowadziły zawsze w kierunku tych punktów, tak więc nawet zimą, gdy jest bardzo mało światła, można złapać orientację w terenie i wiedzieć, gdzie się jest. Jak zawsze przy konkursie, jury napisało opinię przed otwarciem kopert, nie wiedząc czyj ocenia projekt. Uznano, że nasz projekt jest zakotwiczony w kulturze i historii narodu Finlandii i wyraża ich głębokie zrozumienie. Kiedy otwarto kopertę, okazało się, że to koncepcja opracowana przez Szwajcara i Japończyka… Naprawdę uważam, że można pracować wszędzie.
Podczas Pana dzisiejszej prezentacji miałam wrażenie, że jest Pan bardziej artystą i humanistą, twórcą, niż inżynierem. A Pan sam czuje się jak inżynier, czy zupełnie nie?
Myślę, że mam w sobie aspekty każdego z nich… Lubię precyzję, więc moje projekty są niezwykle precyzyjne. Chętnie też pracuję – tak jak Pani powiedziała – jak humanista, może nawet ktoś uznałby, że jak artysta. Ale kocham precyzję i troska o szczegół. Mam bzika na punkcie wykańczania pewnych detali, co oznacza, że jestem również inżynierem.
Chyba muszą zaistnieć oba te aspekty, aby powstał dobry projekt. Kończąc wywiad chciałabym spytać, czy jest to Pana pierwszy pobyt w Polsce i jak Pan odbiera nasz kraj.
To dziwne, ale faktycznie jestem tu pierwszy raz. Zjeździłem cały świat, wykładałem od Korei po Chile; w Argentynie, Chinach i większości krajów Europy. Lata temu, jeszcze będąc w szkole, podróżowałem z rodzicami po Dunaju z Wiednia do Rumunii, Węgier i Bułgarii. Było to w czasie głębokiego komunizmu. Wiele z tego wyjazdu pamiętam, na przykład Budapeszt, ale nigdy wcześniej nie byłem w Polsce. Z drugiej strony wydaje mi się, jakbym w pewien sposób znał ten kraj, ponieważ bardzo podziwiałem papieża Jana Pawła II. Jego osobowość była tak dla nas wszystkich ważna, że czuję jakiś związek z Polską. I muszę dodać jeszcze coś, co właśnie mi się to przypomniało… Kiedy byłem malutkim chłopcem, ojciec zabrał mnie do pobliskiego miasta w Szwajcarii, gdzie byli polscy uchodźcy. Posadził mnie parapecie okiennym, skąd widziałem, jak wewnątrz budynku grupa Polaków jadła zupę. Kiedy mnie zauważyli, machali mi i uśmiechali się – to był taki naprawdę prosty gest. Dziś wszyscy ci Polacy są zintegrowani ze społecznością, działają na różnych polach; nasz polski przyjaciel jest też lekarzem naszej rodziny. Faktycznie więc zawsze byłem szczególnie i mocno związany z Polską, choć jestem tu dopiero pierwszy raz.
Stanowimy jedną z największych diaspor na świecie…
Tak, jesteście szlachetnym narodem; mamy wiele szacunku dla Polaków.
Kraków, 20 listopada 2015
Rozmawiały: Balbina Gryczyńska i Dorota Stanisławska (calla.pl).